- Mamuś, a czy mój pradziadek umrze? – Młody jak zwykle jednym
pytaniem sprawia, że moje szare komórki wskakują na wyższy poziom. Obiecałam sobie,
że nie będę kłamać, nawet przy trudnych tematach. Jednak są takie pytania,
które w pierwszej chwili sprawiają, że kłamstwo wydaj się najlepszym
rozwiązaniem. Tak bardzo chciałoby się zaprzeczyć mówiąc – nie, nie umrze, nie przejmuj się, albo odfuknąć - co to
za pytania, idź się bawić, albo unikowo i dyplomatycznie odpowiedzieć – porozmawiamy o tym później Kochanie.
Niestety pamiętam takie
odpowiedzi z własnego dzieciństwa i wiem, że kłamstwa nawet te w dobrej wierze
były łatwo weryfikowalne i ich demaskacja budziła rozczarowanie i żal, dość
częste odfuknięcia odstręczały od zadawania kolejnych pytań, bo i tak nie
uzyskiwało się odpowiedzi, a zabiegi unikowe oraz przekładanie rozmowy na
bliżej nieokreślone „później” budziło we mnie złość – nie była przecież
dzieckiem (owszem byłam, ale wiadomo o co chodzi) i chciałam wiedzieć!!! A
wszystko to razem sprawiało, że coraz mniej chciało mi się rozmawiać z rodzicami
i powoli ale systematycznie budowało między nami mur milczenia. Mur, który z
dużym wysiłkiem teraz staram się cegła po cegle rozebrać.
- Tak, kiedyś umrze – słyszę swój nieco zmieniony ściśniętym gardłem
głos – ale postaraj się o tym nie myśleć,
dziadek jest dobrym człowiekiem i na pewno pójdzie do nieba – próbuję
złagodzić odpowiedź, niestety nie udaje mi się.
- A dziadek Rysio i babcia Gosia
też umrą? – Młody patrzy na mnie tak, że wiem, że już zna odpowiedź, ale
potrzebuje potwierdzenia.
- Tak, kiedyś umrą, ale są jeszcze młodzi i duuużo czasu przed nimi –
klnę szpetnie w duchu, czy na pewno pięć lat to dobry moment na uświadomienie
sobie, że kiedyś nasze życie się skończy?
- A ty i tatuś też umrzecie? – wielkie błękitne oczy Młodego robią
się szkliste a usta układają się w podkówkę, a mi łzy gromadzą się w
kanalikach.
– Tak kiedyś umrzemy, ale jak będziesz bardzo duży i bardzo stary i na
razie zupełnie nie musisz się tym przejmować – mówię, a na mojej twarzy
kwitnie najbardziej uspakajający uśmiech, na który było mnie stać. Najtrudniej jest
zmusić oczy, żeby też się uśmiechnęły i właśnie oczy przekonują Młodego, że
chyba rzeczywiście nie ma się czym martwić. Patrzy na mnie jeszcze chwilę,
potem przytula mocno i po chwili układa w swoim łóżeczku tuląc ulubionego
misia.
Patrzę na niego w niebieskiej
poświacie nocnej lampki – duszka i z ciągle ściśniętym gardłem wychodzę z
pokoju.
- Komu? – pytam szeptem zupełnie zdezorientowana.
- Pradziadkowi. Bo ja zupełnie nie pamiętam jak on wygląda, a nie chcę go
zapomnieć. – Młody leży w łóżku i łzy płyną mu po policzkach – Bo ja bardzo kocham swojego pradziadka i chcę go pamiętać. Zrobisz mu zdjęcie?
- Zrobię Kochanie, jak tylko się spotkamy, ok.?
- OK.
- Dobranoc Kochanie.
- Uhm…
Życie i śmierć są męczące,
zwłaszcza dla pięciolatka.