Ludzie różnie zachowują się w
obliczu spraw trudnych i ostatecznych. Ja wycofuję się. Im trudniejszy problem,
tym jestem cichsza, bardziej zamknięta w sobie, często niedostępna. Jeżeli więc
pokrzykuję, pohukuję i szturcham swoją rodzinkę i przyjaciół, skanduję inwektywy,
warczę i robię wiele dziwnego hałasu, to problem jest drażliwy ale
rozwiązywalny, a ja tylko poirytowana. Natomiast, gdy na pytania odpowiadam
mruknięciem, milknie mój telefon, nie odpowiadam na maile i trudno mnie złapać
w jakikolwiek inny sposób, to znaczy, że dzieje się coś ważnego, smutnego,
złego, na poradzenie z czym potrzebuję czasu i całej energii, jaką dysponuję.
Cisza czasami trwa dzień, a czasami miesiąc. Wtedy nie pomagają rozmowy, próby
wyrwania mnie z tego dziwnego stanu zawieszenia, czy odwrócenia mojej uwagi
itp. Mimo, że rozumiem najlepsze chęci otaczających mnie osób, to drażnią mnie próby
trywializowania gnębiącego mnie problemu, szukania powierzchownych rozwiązań,
czy też udzielania rad, o które nie prosiłam. Sama mam naturę zadaniową i, co
niestety denerwuje część moich znajomych, nie umiem zbyt długo omawiać jednego
problemy, dzieląc go na elementy i parokrotnie oglądając z każdej możliwej
strony. Wolę przyjrzeć się sytuacji, wyciągnąć wnioski i poszukać najlepszego
rozwiązania problemu czy też wyjścia z sytuacji, z jak najmniejszymi stratami. Tak
też postępuję ze swoim życiem, jakby to powiedział mój znajomy: nie certolę się
z nim ;-) Jednak czasami coś mnie przerasta, a dokładniej czuję się tak, jakbym
musiała poradzić sobie z czymś dużo ode mnie większym, co ostatecznie musi się
we mnie zmieścić.
wtorek, 25 września 2012
poniedziałek, 10 września 2012
...
... na co dzień wygadana, w obliczu tragedii milknę, bo jak odnieść się do cierpienia po stracie najbliższych osób? Co powiedzieć gdy umiera ktoś, kto na pewno nie powinien - dziecko? Nic. Każde pocieszenie brzmi jak banał. Żadnym słowem, czy gestem nie można niczego cofnąć, nie można też złagodzić faktów lub im zaprzeczyć. Można tylko być obok, gdyby potrzebne było ramienia do podtrzymania, przytulenia, czy wypłakania, lub gdyby potrzebna była czyjakolwiek twarz do wykrzyczenia światu wściekłości, bólu, żalu, tęsknoty, niesprawiedliwości i bezpańskiej już Miłości. Ale czasami nie można nawet tyle, pozostaje tylko być. Chcę wierzyć, że czas oraz biochemia zrobią swoje i ulżą cierpieniu z tak nagła samotnym rodzicom ...
Blueme
piątek, 7 września 2012
Lodówka
Zawsze chciałam mieć lodówkę,
taką, jakie widać na amerykańskich filmach. Ogromną. I wcale nie chodziło o jej
pojemność, wygodę w użytkowaniu, czy snobizm. Chodziło o drzwi. Drzwi, na
których wisiały plany lekcji, kalendarze z zaznaczonymi wizytami u lekarzy,
urodzinami, wyjściami do kina, rocznicami ślubów, rachunki do zapłacenia,
polaroidowe zdjęcia, efekty rękodzielniczych wytworów latorośli i wiele innych
bardziej, lub mniej przydatnych elementów rodzinnej codzienności. Co prawda,
nigdy nie zadałam sobie pytania, jak wygląda użytkowanie lodówki z takim
nadbagażem, po prostu byłam zauroczona tablicą ogłoszeń, płaszczyzną
wystawienniczą i albumem rodzinnym w jednym. Jako dziecko marzyłam, że na
lodówce, jako wyraz rodzicielskiej dumy, zawisną i moje prace, ale niestety tak
się nie stało. Przeszkody były dwie: nad wyraz praktyczne podejście do życia
moich rodziców oraz lodówka – radziecka odpowiedź na amerykańskie rozpasanie –
porządna, wysoka, wąska, emaliowana i zupełnie nie nadająca się do jakichkolwiek
innych działań, poza przechowywaniem żywności.
czwartek, 6 września 2012
Dobre nocki…
Puk, puk, puk. Odpukuję w
niemalowane. Od trzech dni Maluch zasypia sam. Co prawda, od początku spał w
swoim pokoju, we własnym łóżeczku i przy zgaszonym świetle, ale do tej pory
zawsze podczas zasypiania towarzyszyło mu jedno z nas.
Subskrybuj:
Posty (Atom)