Zawsze chciałam mieć lodówkę,
taką, jakie widać na amerykańskich filmach. Ogromną. I wcale nie chodziło o jej
pojemność, wygodę w użytkowaniu, czy snobizm. Chodziło o drzwi. Drzwi, na
których wisiały plany lekcji, kalendarze z zaznaczonymi wizytami u lekarzy,
urodzinami, wyjściami do kina, rocznicami ślubów, rachunki do zapłacenia,
polaroidowe zdjęcia, efekty rękodzielniczych wytworów latorośli i wiele innych
bardziej, lub mniej przydatnych elementów rodzinnej codzienności. Co prawda,
nigdy nie zadałam sobie pytania, jak wygląda użytkowanie lodówki z takim
nadbagażem, po prostu byłam zauroczona tablicą ogłoszeń, płaszczyzną
wystawienniczą i albumem rodzinnym w jednym. Jako dziecko marzyłam, że na
lodówce, jako wyraz rodzicielskiej dumy, zawisną i moje prace, ale niestety tak
się nie stało. Przeszkody były dwie: nad wyraz praktyczne podejście do życia
moich rodziców oraz lodówka – radziecka odpowiedź na amerykańskie rozpasanie –
porządna, wysoka, wąska, emaliowana i zupełnie nie nadająca się do jakichkolwiek
innych działań, poza przechowywaniem żywności.
Tak więc dzieciństwo przeżyłam
bez lodówkowego centrum dowodzenia, chłonąc codziennie, wszystkimi porami skóry
praktyczne podejście do życia moich rodziców. Oczywiście w ramach nastoletniego
buntu starałam się coraz bardziej wrastający we mnie praktycyzm wykorzenić,
stąd ślepe oddanie harcerskim ideałom (do tej pory mi zostało ;-), próba
zaistnienia w szkolnym teatrze, czy zapisanie się do chóru („hm… śpiewasz ładnie, tylko w kilku tonacjach
naraz”), wszystkie zakończone w pierwszym roku ogólniaka, gdyż praktyczne
podejście władz zwierzchnich (czy. Rodziców) zwyciężyło - „To ci nie da chleba, ty masz się uczyć, a nie głupotami zajmować”. Uczyłam
się więc, cicho towarzysząc walnym bitwom pomiędzy rozumem a duszą, rozgrywanym
we mnie, przy użyciu wszelkich dostępnych środków, a wesoła lodówka - kronika
rodzinnego życia - stała się dla mnie baśniowym synonimem ciepła, miłości i
bliskości oraz dumy z dziecięcych dokonań. Obiecałam sobie, że gdy już będę miała
własną lodówkę, to będzie właśnie taka – RADOSNA i CODZIENNA. I była,
przez kilka tygodni, do czasu aż kartki się pogięły i pobrudziły, zdjęcia
pozawijały od wilgoci, informacje się zdezaktualizowały i trzeba było wszytko
zdjąć. O tego dnia, sromotnej klęski zaskoczonej duszy, lodówka była zawsze
ascetycznie pusta. Drażniły mnie nawet magnesy – prezenty z podróży – jakie
otrzymywaliśmy od przyjaciół. Otrzymywaliśmy je systematycznie. Może naszych
przyjaciół niepokoiła bijąca po oczach biała lodówkowa płaszczyzna i uznali, że
należy ją czym prędzej zapełnić? Magnesy z serca przyjmowałam, wieszałam na
lodówce, a wieczorem, najpóźniej rano zdejmowałam z lodówki, wkładałam do
specjalnego pudełka na magnezy i głębiej oddychałam z ulgą i poczuciem przestrzeni.
Kiedy przeprowadziliśmy się do
naszego obecnego domu, w którym kuchnia dawała nieco większe możliwości
aranżacyjne, niż w 40 metrowym mieszkaniu służbowym, lodówka stała się naszą
wspólną obsesją. Z tymże, Szanowny M. marzył o dwuskrzydłowej lodówce z
kostkarką i podajnikiem do napojów, a ja o tym, żeby lodówka zmieściła się w
linii szafek i miała łatwiejsze do mycia szklane półki. Udało nam się zgrać
nasze potrzeby i ogromny Samsung stanął w roku kuchni. Od kilku lat stoi w tym
samym miejscu, poddając się niedużym zmianom, np. zdjęciu folii
zabezpieczających, czy dobudowaniu do niego kilku półek na książki kucharskie.
Aż do wczoraj jego życie było normalnym, monotonnym życiem domowej lodówki:
drzwi otworzyć i zamkną, włączyć i wyłączyć wewnętrzne światło, poinformować o
niedomkniętych drzwiach i wyłączonej kostkarce. Ale wczoraj rozpoczął się w
jego i moim życiu nowy etap – pojawiły się na nim małe magnesiki samochodów,
które z pieczołowitością i skupieniem przyklejał przez dość długi czas Młody. W
pierwszej chwili wyrwało mi się: O, nie!!!
Praktycyzm i umiłowanie ascezy głośno jęknęły mi w głowie, ale gdy zobaczyłam na
twarzy Małego dumę za swego dzieła i wysiłku w nie włożonego, pogoniłam
niezadowolone towarzystwo w najczarniejszą otchłań mojego umysłu i już
wiedziałam, że w niedługim czasie lodówka pokryje się stertą rysunków i
kolorowych magnesów i będą z niej biły: akceptacja, radość i rodzicielska
duma.
Blueme
A ja mam taka lodówkę, z troszkę brudnymi drzwiami, z planami lekcji, rysunkami z pozawijanymi rogami i mnóstwem innych rzeczy, które czasem spadają, gdy ktoś zbyt gwałtownie za drzwi pociągnie:)
OdpowiedzUsuńSuper, dzieciaki będą pamiętać ;-)))
OdpowiedzUsuń