Z
oczu wolno płyną dwie łzy.
Właśnie
wrócił ze spaceru z ojcem…
Całą
twarz jest świadectwem (za)rycia w ziemi: ślina, piasek, fragmenty roślin i dwa
szlaki łez, a wszystko porozcierane rękoma we wszystkich możliwych kierunkach.
Najpierw
panika!!! Uczucie, które pojawiło się w moim życiu po raz pierwszy po Jego
narodzinach, a w zasadzie jakiś czas przed nimi, kiedy dowiedziałam się, że
Młody przestał rosnąć, w łożysku mam wsteczne przepływy, dziecko trzeba
natychmiast ze mnie wyciągnąć (chociaż do terminu zostały mi jeszcze ponad dwa
miesiące) i że nie wiadomo, czy ONO nie będzie w najlepszym wypadku
niedorozwinięte, a w najgorszym, w najgorszym, że powinnam szybko zapomnieć, że
kiedykolwiek BYŁO, bo jestem jeszcze młoda i mogę…. Przez dwa najdłuższe dni
mojego życia, kiedy czekaliśmy na decyzje lekarzy i kolejne wyniki badań, Panika
była moim suwerenem – należałam całkowicie do niej i od niej zależałam. Ściskała
mi gardło, żołądek, zwiotczała nogi uniemożliwiając jakiekolwiek poruszanie,
bawiła się rękoma wprawiając je od czasu do czasu w drżenie uniemożliwiające
wypicie choćby wody z butelki. Potężna i wszechwładna, złapała mnie za gardło i
trzymała w żelaznym uścisku (jakie to wyświechtane porównanie, ale niestety
trafne). Chciałabym napisać, że po tych dwóch dniach, kiedy wreszcie podjęto
decyzję o cesarce otrząsnęłam się i zaczęłam normalnie funkcjonować, ale bardzo
„minęłabym się z prawdą”. Nie zaczęłam, a jeżeli to w ogóle możliwe czułam, że
wszystko narasta i staje się praktycznie nie do wytrzymania. Najdziwniejsze
było jednak to, że ze wszystkich sił starałam się trzymać w ryzach i zachowywać
NORMALNIE. Podobno idąc do sali operacyjnej śmiałam się i żartowałam z koniecznej
lewatywy, z bikini, które chcę założyć, jak już będzie po wszystkim, więc
chirurdzy muszą się spisać, żeby blizna była niewidoczna, z faktu, że to
pierwsza operacja w moim życiu, a idę do niej naga, wygolona tępą szpitalną
maszynką, w za małym fartuchu odsłaniającym wszystko, co powinno być zakryte,
na bosaka, bez skarpetek, że… Mijałam
po drodze nerwowo uśmiechających się rodziców z wielkimi siniakami pod oczami i
Szanownego M,. machając im, jakbym jechała na kolonie, a nie szła tam, gdzie
dowiem się, czy w moim życiowym planie została uwzględniona pozycja - DZIECKO.