środa, 21 listopada 2012

Potwór



- Co robisz?  - pytam Młodego odwrócona do kuchennego blatu, z nożem do warzyw w dłoni i stertą ziemniaków przede mną.
- Oglądam baję. – odpowiada moje dziecko i zalega jeszcze nie niezręczna cisza.
Uff, w takim razie mam jeszcze chwilę. Co prawda wyrzuty sumienia uwierają mnie pod czerwonym swetrem, niczym główki ostów w skarpetkach wiele lat temu, ale co zrobić, Młody jeść też musi, a ktoś to jedzenie powinien przygotować. Padło na mnie. Szanowny M. wykpił się, stwierdzając, że wiele lat temu wyrzuciłam go z kuchni i permanentny brak kontaktu z materią żywieniową spowodował u niego 100% amnezję, tak, że nawet kotleta usmażyć nie umie, bo mu się kolejność działań miesza. Komentarza tym razem nie udało mi się powstrzymać, ale do publikacji raczej się nie nadaje. Stoję więc w kuchni, obieram ziemniaki, prużę mięso, gotuję rosół, przygotowuję ulubioną surówkę z dzieciństwa:
  • marchewka – 3 szt.
  • jabłko – 1-1,5 szt.
  • sok z cytryny
  • odrobina cukru (ale niekoniecznie)
  • oliwka cytrynowa
i staram się choć minimum czasu poświęcić również Młodemu. Stąd moje zagadywanki, zbywane krótkimi odpowiedziami Malucha. No tak, jak można konkurować z Rycerzem Majkiem? Jednak nie ma tego złego, co by na dobre … Obiecuję sobie, że skończę jak najszybciej i pobawię się z Maluchem. Może porysujemy? A może zrobimy od dawna odkładane tekturowe akwarium? Walczę ze znienawidzonymi ziemniakami i układam plan dnia:

PLAN DNIA
1. skończyć obiad,
2. sprzątnąć kuchnię,
3. zrobić akwarium… zaraz, zaraz, żeby zrobić akwarium z Młodym, muszę mieć, gdzie je zrobić.

PLAN DNIA – KOREKTA1
1. skończyć obiad,
2. sprzątnąć kuchnię,
3. posprzątać stół w jadani
4. zrobić akwarium… zaraz, zaraz, jak już będę w kotłowni (po kartony do akwarium), dobrze byłoby wstawić pranie. My byśmy się bawili, a pranie by się wyprało ;-), chociaż samo się nie powiesi…

PLAN DNIA – KOREKTA2
1. skończyć obiad,
2. sprzątnąć kuchnię,
3. posprzątać stół w jadani,
4. wstawić pranie,
5. zrobić akwarium,
6. podać obiad,
7. powiesić pranie,
8. wstawić zmywarkę,
9. podać podwieczorek… Podwieczorek? Super! Tylko jaki podwieczorek?!!!

PLAN DNIA – KOREKTA3
1. skończyć obiad,
2. przygotować ciasto i wstawić je do piekarnika!
3. sprzątnąć kuchnię,
4. posprzątać stół w jadani,
5. wstawić pranie,
6. zrobić akwarium,
7. podać obiad,
8. powiesić pranie,
9. wstawić zmywarkę,
10. podać podwieczorek,
11. wyładować zmywarkę,
12. …

Cisza. Najbardziej niepokojący brak dźwięków w życiu matki niespełna trzylatka. Patrzę na kanapę, gdzie jeszcze przed chwilą siedział Maluch. Pusta. Nie słychać kroków, samochodzików, grających zabawek. Nie słychać niczego, poza smokami bijącymi brawo Rycerzowi Majkowi w MiniMini .
- Młody, gdzie jesteś? – wołam od tak sobie, od niechcenia, a przynajmniej tak to ma brzmieć.
Cisza.
- Synu? – w moim głosie słychać lewie wyczuwalne drżenie, w końcu to nie pierwszy raz, nabieram wprawy.
- Co? – odpowiada mi cichutki głosik, jakby z głębi jaskini. (Jaskini? Jesteśmy w domu z otwartym parterem! Gdzie on wszedł?!)
- Co robisz? – pytam na tyle spokojnie, na ile pozwalają mi coraz bardziej ściśnięte struny głosowe.
- Boję się... – pada odpowiedź, która sprawia, że zatrzymuję się w miejscu.
Już wiem skąd dobiega głos – zza fotela – za którym Mody zrobił sobie „swój domek”, taką własną twierdzę, do której zaprasza tylko tych, którzy na to zasłużyli. W „domku” ma dwa krzesełka, naczynia w których gotuje dla gości i kilka zabawek ale najważniejsze jest to, że czuje się w nim bezpieczny. Wejście do „domku” zmyka wielką piłką do ćwiczeń i jeździkiem, prezentem od dziadków.

Zbliżam się powoli do fotela, a po drodze zastanawiam się, co takiego się stało, że Młody się boi, do tej pory nigdy nie użył takiego sformułowania, nie mówiąc już o potrzebie ukrycia się ze strachu. Tym bardziej jestem zaniepokojona. Postanawiam jednak, że niezależnie od wszystkiego, postaram się w pełni zrozumieć jego dziecięce lęki, a jak będzie trzeba, to razem wygonimy ewentualne potwory spod łóżka! Mam w domu dwa sitka, tłuczki do mięsa też się znajdą a i pokrywek na tarcze mi nie zbraknie. Ostatni głęboki oddech, przed pierwszym zadaniem bojowym i w pełni gotowa przechylam się za oparcie fotela. Młody siedzi wbity w najodleglejszy róg, patrzy na mnie tymi swoimi wielkimi, błękitnymi oczyma a w rękach ściska coś, czego absolutnie nie wolno mu ruszać – kosmetyczkę z cążkami, nożyczkami, pilnikami i innymi tnąco-kłującymi akcesoriami. Sprawa jasna – potwór, którego bał się Młody to ni mniej, ni więcej – JA! Niestety na mnie sitka, tłuczki i tarcze z pokrywek nie wystarczą, o nie! Mnie można udobruchać tylko śmiechem ;-) Wyciągam Malucha zza fotela, przytulam do siebie i po raz setny tłumaczę, dlaczego nie wolno mu bawić się ostrymi narzędziami, pewnie nie ostatni raz.

Kolejny krok w rozwoju za nami – z pewnym zaskoczeniem stwierdzam, że Młody wie już co jest dobre, a co złe, rozumie nasze zakazy i jeżeli je łamie, to w pełni świadomi, wiedząc, że czekają go konsekwencje. Potrafi też fantazjować, ale to już zupełnie inna opowieść.

Potwór Blueme



poniedziałek, 12 listopada 2012

Chcę bułę i serek!

 Młody coraz lepiej radzi sobie w świecie. Widzę wyraźną zmianę w jego relacjach z dziećmi na placu zbaw. Jest spokojniejszy i bardziej otwarty. Sam zagaduje. Czasami bierze udział w zabawach lub sam je inicjuje zwracając się do dzieci. Cudownie jest patrzeć, jak się rozwija, jak kojarzy fakty, jak żartuje w sposób, o jaki nie podejrzewałbym niespełna trzylatka. Rozmiękam, jak kulka waniliowych lodów na ciepłej szarlotce, gdy  patrzy na mnie wielkimi błękitnymi oczyma, uśmiecha się nimi i wtedy dałabym głowę, że widać w nich jego rogatą, ale dobrą duszę. Czasami natomiast, gdy jest chory, a jego oczy błyszczą od trawiącej go gorączki, paraliżuje mnie ze strachu (tak, za każdym razem przechodzę to samo) i resztkami zdrowego rozsądku oraz przy ogromnym wysiłku woli zachowuję spokój aby móc podejmować decyzje. Tak było dzisiejszej nocy. Obudził się z płaczem, po raz pierwszy wskazując na to, co się z nim dzieje:
- Mamu, boli. Czoło boli. Mamu, pupa boli. Maaaamuuuu, ręce bolą.

piątek, 2 listopada 2012

Dzięęęęęęęę- kuuuuuuuu – jeeeeeeee – myyyyyyyyyyyy - czyli migawki z przedszkola


Mój przedszkolak coraz lepiej sobie radzi. Uczy się bawić w grupie i uczestniczyć w zajęciach, choć jak na indywidualistę przystało często obserwuje grupę, stojąc z boku i za nic nie można przekonać go do jakiegokolwiek zaangażowania. Chcąc aby jak najszybciej zaaklimatyzował się w nowej dla niego sytuacji, od października zapisałam go na dwa rodzaje zajęć dodatkowych. Pierwsze z nich – taniec – miało go rozruszać i pomóc w interakcjach między dziećmi, drugie - karate (powiedzmy szczerze – ćwiczenia) – miało spożytkować jego praktycznie niezużywalne siły ;-) Z karate zrezygnowaliśmy po tygodniu, w wyniku całkowitego braku zainteresowania Malucha, a taniec zdaje się być strzałem w dziesiątkę. Co prawda Młody jeszcze obserwuje, jeszcze się waha, czasami tylko dołącza do grupy, ale dobre i to ;-) Efekty widzimy w domu, gdy sam sobie włącza grające zabawki i tańczy w najlepsze wyginając śmiało ciało, tupiąc stopami w skarpetkach i wirując aż do upadku w piruetach ;-)