poniedziałek, 12 listopada 2012

Chcę bułę i serek!

 Młody coraz lepiej radzi sobie w świecie. Widzę wyraźną zmianę w jego relacjach z dziećmi na placu zbaw. Jest spokojniejszy i bardziej otwarty. Sam zagaduje. Czasami bierze udział w zabawach lub sam je inicjuje zwracając się do dzieci. Cudownie jest patrzeć, jak się rozwija, jak kojarzy fakty, jak żartuje w sposób, o jaki nie podejrzewałbym niespełna trzylatka. Rozmiękam, jak kulka waniliowych lodów na ciepłej szarlotce, gdy  patrzy na mnie wielkimi błękitnymi oczyma, uśmiecha się nimi i wtedy dałabym głowę, że widać w nich jego rogatą, ale dobrą duszę. Czasami natomiast, gdy jest chory, a jego oczy błyszczą od trawiącej go gorączki, paraliżuje mnie ze strachu (tak, za każdym razem przechodzę to samo) i resztkami zdrowego rozsądku oraz przy ogromnym wysiłku woli zachowuję spokój aby móc podejmować decyzje. Tak było dzisiejszej nocy. Obudził się z płaczem, po raz pierwszy wskazując na to, co się z nim dzieje:
- Mamu, boli. Czoło boli. Mamu, pupa boli. Maaaamuuuu, ręce bolą.



Ignorując głośne „AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA” rozlegające się w mojej głowie, starałam się przeszukując minione godziny, zgadnąć co się dzieje. Jedyne, co mi przyszło do głowy to: trzydniówka oraz grypa, z tymże ta ostatnia była bardziej prawdopodobna. Zmierzyłam temperaturę i specjalnie nie dziwiąc się wyświetlonej na termometrze trzydziestce ósemce, sięgnęłam po najbardziej znienawidzony przez dzieci oręż w walce z chorobą – czopek! Rozrywając zębami metalowe opakowanie naboju i plując dookoła resztkami folii aluminiowej, jednocześnie prowadziłam w duchu dyskusję z moim tatą, na temat zasadności podawania środków przeciwbólowych i przeciwgorączkowych, gdy temperatura nie przekroczyła 38,5 stopnia.
- Poczekaj, nie spiesz się, poobserwuj – z troską ale też z lekką nonszalancją upominał mnie głos ojca, zawieszony gdzieś pomiędzy moimi uszami.
- Na co mam czekać? – pytam zaczepnie – aż Mały będzie półprzytomny?
- Daj mu czas, niech organizm najpierw sam powalczy. – nadal spokojnie, lecz z nutką zniecierpliwienia odpowiada głos.
- Niby racja, ale jak nie przekroczy tej magicznej granicy? Mały nie wie co ze sobą zrobić, nie może znaleźć sobie miejsca, wszystko go boli. A ja? Ja nie mogę mu pomóc! – nie udało mi się ukryć ledwie słyszalnej paniki.
- Połóż mu kompres na czoło. - autorytarnie odpowiada głos. 
Kompres? Trzylatkowi? On nie ma czasu czekać! Dla niego rozwiązania długoterminowe są nie do przyjęcia! On chce ode mnie pomocy TU i TERAZ! Patrzę na zegarek. Dochodzi 00:30. Za 5 godzin wstajemy. Przytulam rozpalonego Malucha, czując w dłoni rozpuszczający się czopek. W sumie teraz też jest do d… ale bardziej metaforycznie. Nerwowo wyciągam następny czopek, tym razem jestem zdecydowana go użyć, bez zbędnych dyskusji. Gdzieś słyszę cichutkie: - A ty zawsze mądrzejsza od wszystkich! Żeby nie wdawać się w niepotrzebne dyskusje rzucam stanowcze:
- Jest pierwsza w nocy, nie mamy siły czekać, ani on ani ja! – i profilaktycznie zaczynam głośno w duchu nucić „Odę do radości”.
Jak łatwo było się domyślić, Młody nie jest zachwycony ewidentnym pogwałceniem jego swobód obywatelskich i prawa do decydowania o sposobach leczenia, umówmy się, kto by w jego sytuacji był? Trzymam w dłoni tę jego małą pupkę (żeby czopek nie wyskoczył) i tłumaczę półprzytomnemu Malcowi, dlaczego muszę to robić. Po chwili uspokaja się, wycisza i decyduje:
- Chcę spać, do łóżeczka.
Po chwili leży w łóżku, wtulony w poduszkę i coraz spokojniej oddycha. Wychodzimy z pokoju (Szanowny M. też towarzyszy Maluchowi – jest pierwszą osobą, którą Mały woła, gdy coś mu się dzieje), kładziemy się do łóżka, gasimy światła i… słyszymy:
- Mamuuuuuuuuu! Jeść! Chcę bułę i serek!
No tak, temperatura spadła, pojawił się głód. Zwlekamy się z łóżka, włączamy toster, podgrzewamy serek homogenizowany (a obiecałam sobie, że nigdy nie zrobię tego mojemu dziecku!) i próbujemy nakarmić, coraz bardziej ożywionego Malucha!
Młody swoje pierwsze śniadanie skończył jeść o 2:30 nad ranem, w tym czasie trzeba było:
- wytrzeć podłogę w pokoju – ponieważ końcówka serka spadła i roztrysnęła się po całej podłodze,
- zmienić piżamy – patrz powód powyżej,
- umyć klapki – tak, tak, powód jak powyżej,
- opanować chęć mordu na Młodocianym – bieganie po pokoju o drugiej nad ranem, zabawy balonem oraz odmowa pójścia spać bez dokończenia kolacji, potrafią świetnego wyprowadzić z równowagi, a my święci nie jesteśmy, o nie,
- wmówić sobie, że jedna doba z trzema godzinami snu nas nie zabije, no tak ale na pewno też nie wzmocni.
Epilog:
Siedzę teraz przed komputerem, kaszlę próbując nie wypluć płuc i czuję wpełzającą na moje plecy gorączkę. Oczy zachodzą mi mgłą, mam zaniki pamięci i koordynacji, a także rozglądam się za łóżkiem. Nic z tego, jestem w pracy. I zastanawiam się nad jeszcze jednym, jak się leczyć, doustnie, czy…?
Blueme

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz