Młody od września chodzi do przedszkola. W wrześniu skończył
2 latka i 8 miesięcy. Na początku było nam obojgu bardzo trudno, on nie chciał
i ja sercem też nieszczególnie, choć rozum mówił, że dla jedynaka to dobra
szkoła życia i samodzielności ;-) Przez pierwszy tydzień odprowadzałam Młodego
sama, chcąc jego uspokoić i być pewna, że robię dobrze, a przedszkole, a
szczególnie CIOCIE spełniają pokładane w nich nadzieje, czyli, że są ciepłymi,
ale energetycznymi osobami. Wszystko odbyło się książkowo.
Młody:
- dwa tygodnie płaczu, trzymania się mojego ubrania, szyi,
rąk itp.;
- dwa tygodnie zaklęć: Mamu nie! Mamuuuuuuuuu oć tu! Mamuuuuuuu
nie tup, tup pracy! Musiaaaaaaaa…!!!!
Ja:
- dwa tygodnie przyklejonego do twarzy uśmiechu;
- dwa tygodnie ryku w samochodzie;
- dwa tygodnie głuchnięcia na rozpaczliwe krzyki Młodego;
- dwa tygodnie sms-ów do przedszkola, czy wszsytko OK.?
- dwa tygodnie uczenia się nowego rozkładu dnia i
organizacji poranka!
Teraz jest już OK, ale codziennie, z małymi modyfikacjami, odbywamy tę samą rozmowę:
- Mama, ja nie szkola, ja tu sam. – Młody patrzy na mnie
szklistym wzrokiem.
- Chcesz zostać sam w domu? – pytam nieco zdumiona samym
pomysłem.
- Tak, ja tu sam! -
potwierdza entuzjastycznie Mały, a w jego głosie słychać budzącą się nadzieję,
którą ja za chwilę bezdusznie gaszę.
- Kochanie, rano każdy gdzieś idzie. Tatuś poszedł do pracy,
ja idę za chwilę do pracy, a ty do przedszkola. Będzie fajnie!
- Nie fajnie. – mówi Mikrob zrezygnowanym głosem i zaszywa
się w najdalszym kacie z zabawkami.
- Przecież tam są zabawki, dzieci… - próbuję zachęcić go
kolorowym obrazkiem, jednocześnie malując oko i popijając parzącą usta kawę.
- Nie ma! – odkrzykuje Mały, przejeżdżając pociągiem przez
„tunel czasu”.
- Nie ma dzieci? – pytam z lekkim niedowierzaniem.
- Nie ma. – słyszę
spokojne potwierdzenie
- A gdzie są? – zapędzam Młodego w kozi róg.
- Ja mniam, mniam dzieci – spokojnie odpowiada Mały i patrzy
mi lekko wyzywająco w oczy…
Blueme ;-)