czwartek, 17 stycznia 2013

Gdyby…

Gdyby…
(zapis emocji, bez literackiej cenzury ;-)

Gdyby Cię nie było…
- nie wiedziałabym, że skóra może być taka gładka;
- pewnie nie przeczytałabym nigdy przygód misia Uszatka,
- nie wiedziałabym, że „pajacyk” to nie tylko lalka,
- a podstawowym sprzętem w domu na pewno nie byłaby pralka.

Gdyby Cię nie było…
- dom byłby cichy, schludny i …nudny,
- poduchy nie zmieniałyby się w burty (naszej tajnej łódki),
- stół byłby stołem, a nie warowną twierdzą,
- a w przedpokoju nie mieszkałby duch, o tym wszyscy wiedzą!

Gdyby Cię nie było…
- nie wiedziałabym, że można tak kochać,
- że cały świat można odkryć w Twoich błękitnych oczach,
- że to co znałam, zacznę poznawać na nowo,
- a czego nie znałam, że zechcę poznać, ale tylko z Tobą.

Gdyby Cię nie było…
- nie dotknęłabym nawet prawdziwej radości, gdy śmiech drży w powietrzu…
- nie wiedziałabym nic o czułości,
- nie robiłabym mroźnych aniołów na śniegu,
- a żyłabym pewnie w nieprzerwanym biegu.

Gdyby Cię nie było…
- ja byłabym inna…

Sto lat Kochanie! Dziękuję, że zechciałeś być moim synkiem ;-)

Blueme
Ps. Zdjęcia zrobiła Ania T., świetny fotograf i od niedawna Mama ;-) 
 

wtorek, 15 stycznia 2013

Zawiało, zasypało…



Szanowny M. zebrał się, spakował i wyjechał. Nie będzie go do piątku. No tak, zawiało nas, zsypało, to trzeba było czmychnąć. Zostałam z niebieską łopatą do odśnieżania w rękach i z prawie działającą odśnieżarką spalinową. Prawie działającą, bo:
- mogę jej nie odpalić,
- może strzelać (cokolwiek to znaczy),
- a poza tym, nie mogę jej użyć w niektórych częściach podwórka (mogę ją zniszczyć).

Gdy więc rano otworzyłam oczy, pierwszą myślą, jak przeszła przez moje ciągle jeszcze zaspane synapsy, było pytanie o grubość pokrywy śnieżnej na podwórku i czas niezbędny do jej usunięcia. Co prawda możliwość dokonania podobnych obliczeń o 5:30 rano, wynosi w moim przypadku mniej więcej tyle, ile temperatura zamarzania wody, ale zadanie zostało zlecone i obliczenia ruszyły. Powoli, z oporami (przewróciłam się na drugi bok i przykryłam kołdrą) drgnęły trybiki (zwinęłam się w embrion), prawie słyszałam zgrzyt części zastałych nocnym bezruchem (poprawiłam poduszkę, znajdując tę najwygodniejszą pozycję), maszyneria przyspieszała, a ja podskórnie czułam, że z powrotu w bezpieczny sen nic nie będzie. Jeszcze próbowałam odwlec chwilę, jeszcze wracałam myślami do dopiero co przerwanego snu, lecz świadomość, że dane w porannym równaniu drastycznie mi się zmieniają, zwłaszcza jedna z nich – czas, sprawiły, że stanąłem na równych nogach i uderzając piętami po posadzce, popędziłam do jedynego okna wychodzącego na podwórko. A na podwórku, cytując klasyka:

„Na całej połaci - śnieg.
W przeróżnej postaci - śnieg.
Na siostry i braci
Zimowy plakacik - śnieg... śnieg.

Na naszą równinę - śnieg.
Na każdą mieścinę - śnieg.
(…)”

środa, 9 stycznia 2013

Między oczy

Idealnie obrazuje sytuację ;-) 
Stuk, stuk, stuk. Stukot dobiega z przedpokoju, a ja czuję jak podnosi mi się ciśnienie krwi. Znowu?! Do pokoju wkracza Maluch, trzymając w rekach kije do Nordic Walking. Stuk, stuk, stuk. Bardzo staram się powstrzymać, ale już wiem, że po piątej prośbie aby je odłożył, zapory powstrzymujące mój gniew są nadwyrężone i mogą nie powstrzymać nadchodzącej fali złości.
- Odłóż to na miejsce! Tam skąd wziąłeś! PROSZĘ! – mówię do Młodego najspokojniej jak potrafię, ale nic nie zmieni faktu, że jestem zła, jak szarżujący byk. Nawet nie wiem, co mnie tak zdenerwowało, ale mój głos oscyluje w górnych rejestrach, a i liczba decybeli znacząco wzrosła, aż ożywiła się czujka od alarmu. Młody ani drgnie. Patrzy na mnie tymi swoimi niebieskimi oczyma i z pełnym przekonaniem mówi:
- Ja będę trzymał.
- Nie chce żebyś trzymał! Chce żebyś je odłożył! To są moje kijki! Są mi potrzebne i nie zgadzam się, żebyś się nimi bawił! – prawie skanduję, starając się jednoczenie głęboko oddychać. Wdech, wydech, wdech, wydech, wrrrrrrrrrrrrrrr!
- Będę trzymał Mamu – powtarza niezrażony Maluch, a ja widzę, jak te prawie półtorametrowe „trzymane kijki” wędrują po stoliku, zrzucając wszystko, co jest wyższe niż 2 cm, niebezpiecznie prześlizgują się po ścianie, aby po chwili w dwóch miejscach przypomnieć nam o kolorze tynku pod warstwą farby, zahaczają o moją głowę i lądują w niebezpiecznie bliskiej odległości od dopiero co napełnionego nocnika.
- Oddaj mi je! Natychmiast! – krzyczę, już nawet nie udaję, że trzymam nerwy na wodzy. Wyciągam rękę w stronę Młodego i czekam. Niechętnie, widząc jednak moją determinację, Mikrob wyciąga przed siebie MOJE kijki i cofa się. Łapię je w locie, jednak tak nieudolnie, że jeden z kijków omija zaciskające się palce dłoni i z gracją przypisaną tylko długim i sztywnym pałąkom ląduje końcem z uchwytem w nocniku.

piątek, 4 stycznia 2013

Na czubeczku nosa …


źródło: http://benjaminchocolatier.co.uk
Dom. Jesteśmy w domu. Młody ciągle jeszcze zdrowieje ale i tak chodzi do przedszkola, a my (Szanowny M. i ja) jakoś tak wewnętrznie się rozluźniliśmy i żadnym sposobem nie możemy wrócić do codziennej rutyny. Wieczorem rozsiadamy się na „naszych” miejscach, wyciągamy nogi, kładąc na nich zaległe książki, gazety, albo skostniałe od zbyt długiego nieużywania komputery i milcząco zanurzamy się w nasze światy. Światy tak bardzo od siebie odległe, że aż dziwne wydaje się ich współegzystowanie. Jest jednak coś, co, w te milczące wieczory, nas łączy – spacer. Jednak pomyliłby się ten, kogo wyobraźnia nakreśliłaby szkic kontemplującego ruch i swoją obecność małżeństwa. Nasz spacer, choć w tę samą stronę i w tym samym celu, nie ma w sobie nic ze wspólnoty, ani kontemplacji. Nas przyzywa, nęci i niejako zmusza do ruchu nieukojone niczym pragnienie KAWY!!! Jak somnambulicy wiedzeni niewyjaśnioną wewnętrzną potrzebą, zataczamy coraz ściślejsze kręgi wokół ekspresu do kawy!