Szanowny M. zebrał się, spakował
i wyjechał. Nie będzie go do piątku. No tak, zawiało nas, zsypało, to trzeba
było czmychnąć. Zostałam z niebieską łopatą do odśnieżania w rękach i z prawie
działającą odśnieżarką spalinową. Prawie działającą, bo:
- mogę jej nie odpalić,
- może strzelać (cokolwiek to
znaczy),
- a poza tym, nie mogę jej użyć w
niektórych częściach podwórka (mogę ją zniszczyć).
Gdy więc rano otworzyłam oczy,
pierwszą myślą, jak przeszła przez moje ciągle jeszcze zaspane synapsy, było
pytanie o grubość pokrywy śnieżnej na podwórku i czas niezbędny do jej
usunięcia. Co prawda możliwość dokonania podobnych obliczeń o 5:30 rano, wynosi
w moim przypadku mniej więcej tyle, ile temperatura zamarzania wody, ale
zadanie zostało zlecone i obliczenia ruszyły. Powoli, z oporami (przewróciłam
się na drugi bok i przykryłam kołdrą) drgnęły trybiki (zwinęłam się w embrion),
prawie słyszałam zgrzyt części zastałych nocnym bezruchem (poprawiłam poduszkę,
znajdując tę najwygodniejszą pozycję), maszyneria przyspieszała, a ja
podskórnie czułam, że z powrotu w bezpieczny sen nic nie będzie. Jeszcze
próbowałam odwlec chwilę, jeszcze wracałam myślami do dopiero co przerwanego
snu, lecz świadomość, że dane w porannym równaniu drastycznie mi się zmieniają,
zwłaszcza jedna z nich – czas, sprawiły, że stanąłem na równych nogach i
uderzając piętami po posadzce, popędziłam do jedynego okna wychodzącego na
podwórko. A na podwórku, cytując klasyka:
„Na całej połaci - śnieg.
W przeróżnej postaci - śnieg.
Na siostry i braci
Zimowy plakacik - śnieg... śnieg.
Na naszą równinę - śnieg.
Na każdą mieścinę - śnieg.
W przeróżnej postaci - śnieg.
Na siostry i braci
Zimowy plakacik - śnieg... śnieg.
Na naszą równinę - śnieg.
Na każdą mieścinę - śnieg.
(…)”
Ubranie się zajęło mi 3 minuty,
ale następna czynność – dobre 7 minut. Stałam w garażu lekko przytupując z
zimna i patrzyłam to na odśnieżarkę, to na łopatę. Ostatecznie zwyciężyła
łopata. Machałam nią dzielnie, starając się nie myśleć o powierzchni, jaka
ciągle jeszcze czeka na moją interwencję. Z czasem na okolicznych podwórkach
zaczęli pojawiać się sąsiedzi z łopatami i pracowaliśmy razem, pokrzykując
czasami do siebie, dla dodania sobie i innym otuchy. Odśnieżanie zajęło mi 40
minut. Czułam się z siebie dumna, podjazd miał jasno wydzieloną strefę do
parkowania, ścieżkę do śmietnika, a wjazd serdecznie zapraszał dwiema kopami
śniegu po bokach,
W dodatku kopy przypominały
spotykane czasami betonowe oznaki luksusu – lwy/sokoły? No, jednym słowem od
razu było widać, że wjeżdża się na POSESJĘ a nie na jakieś tam podwórko!
Stałabym tak pewnie i
kontemplowała własne działo, ale nagle za bramą pojawił się żółty zwiastun
paniki – w swojej żółtej, jak kogel-mogel Pandzie, przyjechała ciocia
Agnieszka, czyli w najlepszym wypadku była 7:30, w najgorszym dziesięć minut
później!!! Panika sprawiła, że ostatnie ruchy łopatą wykonałam tak samo szybko,
co niedokładnie i pędem rzuciłam się do domu, układając w głowie kolejność
działań na najbliższe 10 minut, w ciągu których nie powinno być mnie w domu:
- obudzić Młodego,
- przebrać się - dresy oblepione topniejącym śniegiem, nie wchodziły w grę jako strój do pracy,
- zrobić makijaż – AAAAAAAA, czym zakryć te przaśne pultyny, tak serdecznie wyszczypane przez mroźny poranek,
zjeść śniadanie, chociaż wypić kawę!- spakować torebkę,
- spakować Młodemu różowy krawat do przedszkola – Dzień koloru różowego.
- nie spóźnić się na tramwaj, oj, już wiedziałam, że ten punkt jest prawie niewykonalny.
Katastrofa wisiała na włosku, ale
jak dość często, sprawę uratowała ciocia Agnieszka. Młody z krawatem na szyi
był gotowy do wyjścia w ciągu 4 minut, więc ja miała całe 10 na pozostałe
podpunkty.
Bilans poranka:
- odśnieżona POSESJA, no ;-) i to jak odśnieżona ;-)
- estetyczna korekta wjazdu – śnieżne lewy – zrobiona,
- koktajl proteinowy (śniadanie i kawa w jednym) – wypity,
- makijaż – hmmm, będzie zrobiony;
- policzki – nadal karminowe – czym to cholerstwo przykryć?
- Młody na czas w przedszkolu – dzięki cioci Agnieszce!
- tramwaj - powiedzmy, że prawie się nie spóźniłam …
Miłego śnieżnego dnia,
Blueme
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz