wtorek, 15 stycznia 2013

Zawiało, zasypało…



Szanowny M. zebrał się, spakował i wyjechał. Nie będzie go do piątku. No tak, zawiało nas, zsypało, to trzeba było czmychnąć. Zostałam z niebieską łopatą do odśnieżania w rękach i z prawie działającą odśnieżarką spalinową. Prawie działającą, bo:
- mogę jej nie odpalić,
- może strzelać (cokolwiek to znaczy),
- a poza tym, nie mogę jej użyć w niektórych częściach podwórka (mogę ją zniszczyć).

Gdy więc rano otworzyłam oczy, pierwszą myślą, jak przeszła przez moje ciągle jeszcze zaspane synapsy, było pytanie o grubość pokrywy śnieżnej na podwórku i czas niezbędny do jej usunięcia. Co prawda możliwość dokonania podobnych obliczeń o 5:30 rano, wynosi w moim przypadku mniej więcej tyle, ile temperatura zamarzania wody, ale zadanie zostało zlecone i obliczenia ruszyły. Powoli, z oporami (przewróciłam się na drugi bok i przykryłam kołdrą) drgnęły trybiki (zwinęłam się w embrion), prawie słyszałam zgrzyt części zastałych nocnym bezruchem (poprawiłam poduszkę, znajdując tę najwygodniejszą pozycję), maszyneria przyspieszała, a ja podskórnie czułam, że z powrotu w bezpieczny sen nic nie będzie. Jeszcze próbowałam odwlec chwilę, jeszcze wracałam myślami do dopiero co przerwanego snu, lecz świadomość, że dane w porannym równaniu drastycznie mi się zmieniają, zwłaszcza jedna z nich – czas, sprawiły, że stanąłem na równych nogach i uderzając piętami po posadzce, popędziłam do jedynego okna wychodzącego na podwórko. A na podwórku, cytując klasyka:

„Na całej połaci - śnieg.
W przeróżnej postaci - śnieg.
Na siostry i braci
Zimowy plakacik - śnieg... śnieg.

Na naszą równinę - śnieg.
Na każdą mieścinę - śnieg.
(…)”

Ubranie się zajęło mi 3 minuty, ale następna czynność – dobre 7 minut. Stałam w garażu lekko przytupując z zimna i patrzyłam to na odśnieżarkę, to na łopatę. Ostatecznie zwyciężyła łopata. Machałam nią dzielnie, starając się nie myśleć o powierzchni, jaka ciągle jeszcze czeka na moją interwencję. Z czasem na okolicznych podwórkach zaczęli pojawiać się sąsiedzi z łopatami i pracowaliśmy razem, pokrzykując czasami do siebie, dla dodania sobie i innym otuchy. Odśnieżanie zajęło mi 40 minut. Czułam się z siebie dumna, podjazd miał jasno wydzieloną strefę do parkowania, ścieżkę do śmietnika, a wjazd serdecznie zapraszał dwiema kopami śniegu po bokach,
W dodatku kopy przypominały spotykane czasami betonowe oznaki luksusu – lwy/sokoły? No, jednym słowem od razu było widać, że wjeżdża się na POSESJĘ a nie na jakieś tam podwórko!

Stałabym tak pewnie i kontemplowała własne działo, ale nagle za bramą pojawił się żółty zwiastun paniki – w swojej żółtej, jak kogel-mogel Pandzie, przyjechała ciocia Agnieszka, czyli w najlepszym wypadku była 7:30, w najgorszym dziesięć minut później!!! Panika sprawiła, że ostatnie ruchy łopatą wykonałam tak samo szybko, co niedokładnie i pędem rzuciłam się do domu, układając w głowie kolejność działań na najbliższe 10 minut, w ciągu których nie powinno być mnie w domu:
  1. obudzić Młodego,
  2. przebrać się  - dresy oblepione topniejącym śniegiem, nie wchodziły w grę jako strój do pracy,
  3. zrobić makijaż – AAAAAAAA, czym zakryć te przaśne pultyny, tak serdecznie wyszczypane przez mroźny poranek,
  4. zjeść śniadanie, chociaż wypić kawę!
  5. spakować torebkę,
  6. spakować Młodemu różowy krawat do przedszkola – Dzień koloru różowego.
  7. nie spóźnić się na tramwaj, oj, już wiedziałam, że ten punkt jest prawie niewykonalny.
Katastrofa wisiała na włosku, ale jak dość często, sprawę uratowała ciocia Agnieszka. Młody z krawatem na szyi był gotowy do wyjścia w ciągu 4 minut, więc ja miała całe 10 na pozostałe podpunkty.

Bilans poranka:
  1. odśnieżona POSESJA, no ;-) i to jak odśnieżona  ;-)
  2. estetyczna korekta wjazdu – śnieżne lewy – zrobiona,
  3. koktajl proteinowy (śniadanie i kawa w jednym) – wypity,
  4. makijaż – hmmm, będzie zrobiony;
  5. policzki – nadal karminowe – czym to cholerstwo przykryć?
  6. Młody na czas w przedszkolu – dzięki cioci Agnieszce!
  7. tramwaj  - powiedzmy, że prawie się nie spóźniłam …

Miłego śnieżnego dnia,
Blueme

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz