wtorek, 30 października 2012

Pisianie*



Patrzę na Małego, siedzącego jeszcze w łóżku, jak zwykle ze zdjętymi skarpetkami, zwichrzonymi włosami, pachnącego snem i ciepłem małego, rozciągającego się leniwie ciałka i dyskretnie ocieram łzy. Co prawda nie mamy już czasu, za chwilę kolejny dzień ruszy z kopyta, ale chcę choć jeszcze przez chwilę zatrzymać poranek.

 - Może chciałbyś jeszcze pospać albo poleżeć w łóżeczku, ja się ubiorę, zrobię śniadanie i przyjdę po ciebie, co? – składam mu propozycję, jaką sama chciałabym usłyszeć.
- Nie, ja idę tam. Ja chcę pisiać! – Młody w ułamku sekundy wstaje i jest gotowy do wyjścia z pokoju.


Senna atmosfera znika w mgnieniu oka i zastępuje ją pełna mobilizacja. Wyciągając Młodego z łóżka, nieroztropnie cieszę się, że zajmie się przez chwilę sobą i da mi jeszcze chwilę na te wszystkie sprawy, którymi KONIECZNIE trzeba zająć się przed wyjściem do pracy, np.: powieszenie prania, makijaż, małe prasowanie (bo wybrana wieczorem bluzka, rano do niczego nie pasuje), o ewentualnym śniadaniu, ubraniu i nakarmieniu Malucha nie wspominając. Młody siada przy stole (nawet świnka Pepa nie jest w stanie odwieść go od pomysłu na poranne rysowanie), rozgląda się dookoła i:
- Mamuuuuuuu, pisianie! Nie ma?!
- Zaraz Ci przyniosę – odkrzykuję z łazienki, plując dookoła pastą do zębów, no tak, lustro znowu do umycia.
Kończę mycie zębów, wycieram twarz, przyglądam się workom pod oczami i nagle nieruchomieję. Pod piżamą serce wali mi jakbym przebiegła maraton - coś jest nie tak, jak powinno. Tylko co?  Mijają jeszcze dwie cenne sekundy i już wiem – w domu panuje idealna CISZA. A każdy wie, co oznacza cisza w wypadku dwuipółlatka. Biegnę do pokoju, rozglądam się dookoła, a Młodego nie ma. Systematycznie przeglądam pomieszczenia, ciągle z miernym skutkiem, a wczorajsza podchodzi mi do gardła.

- Tomi! Tomi! – wołam, starając się nadać głosowi ton radosnej ciekawości, chociaż z minuty na minutę jest to coraz trudniejsze.
- Coooooo? – słyszę głos Młodego i jak najszybciej wracam do pokoju, w którym go … nie ma. Stoję zdezorientowana.
- Tomi, gdzie jesteś?! – coraz słabiej udaje mi się ukryć strach w głosie.
- Tuuuuuuuuuu – pada lekko stłumione z mojej lewej strony, po której mam tylko (aż) kominek. 

Wyglądam zza kominka i widzę Młodego wiszącego pupą około 50 cm nad podłogą. Nogami stoi na najniższej kominkowej półce, a jedną ręką trzyma się półki powyżej (półka jest szersza od tej poniżej o około 20 cm, więc Młody w zasadzie wisi na rękach), drugą ręką sięga po pojemnik z kredkami i pisakami. Widzę, jak palce systematycznie przesuwają mu się ku krawędzi półki i za chwilę spadnie. Najspokojniej, jak tylko mogę, podchodzę do niego i biorę na ręce.

- Mamuuuuuuuu, pisianie.
- Już biorę, usiądziesz przy stole i porysujesz chwilę, a ja się ubiorę i przygotuję ubrania dla Ciebie, tak? - pytam wypuszczając z siebie powietrze.
- Tak – zgodnie potakuje Maluch i już sięga po swój ulubiony żółty pisak.

Ok., mam chwilę dla siebie. Wracam do łazienki. Po 10 minutach wychodzę ubrana i z makijażem. Po drodze zabieram ubrania dla Młodego i wracam do pokoju, z którego tym razem bez przerwy słychać uspakajające odgłosy podnoszenia i opuszczania pisaków, otwierania skuwek i rysowania po kartonie. Uśmiechnięta podchodzę do Malucha i zamieram, tym razem z wrażenia. Dłonie, przedramiona i twarz Mikrusa pokryte są pieczątkami z tuszu i pisaków.
- Dostałem nagrodę** – dumnie informuje mnie mój dwuipółlatek, w odpowiedzi na malujące się na mojej twarzy nieme pytanie.

Ubierając Młodego do przedszkola zastanawiam się już tylko nad dwiema rzeczami:
  1. Jak będą wyglądały twarze cioć w przedszkolu ;-)
  2. i gdzie postawią mu kolejne pieczątki?
 *„Pisianie”, czyli rysowanie czym się da i po czym się da, a ostatnio najchętniej po sobie
**w przedszkolu dzieci za dobre zachowanie dostają małe pieczątki na rączkach.

Blueme

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz