Jechałam do domu tak szybko, jak tylko mogłam, niestety im
bardziej dociskałam pedał gazu, tym szybciej przeskakiwały minuty w
samochodowym zegarku. - Znowu się spóźnię
– warknęłam do siebie, jakby to miało mi w czymkolwiek pomóc. Nie odrywając rąk
od kierownicy, bezgłośnie modliłam się, żeby nic mi nie wyskoczyło pod koła, a
te ostatnie zgodnie z obietnicą producenta opon, trzymały się nieoblodzonej
nawierzchni na całej swojej rozpędzonej powierzchni.
Bo prawda wygląda tak, że od pewnego czasu nie mogę wrócić
do domu przed wieczorną kąpielą Młodego. Niby nic takiego, tylko:
1. z pracy do tramwaju,
2. z tramwaju do samochodu,
3. z samochodu do domu, ale …
(podobno po „ale”, to co przed „ale” przestaje się liczyć)
muszę jeszcze kupić:
- chleb – ale tylko ten na zakwasie – wiejski – 1 sklep,
- mięso – ale tylko sprawdzone i dobre – 2 sklep,
- warzywa – wyłącznie w sklepiku po drodze do domu, bo tylko
tam są świeże – 3 sklep,
- serki homogenizowane - tylko Rolmleczu – sprzedawane tylko
w jednym miejscu po drodze – 1 sklep,
- mleko – o matko! Co dwa dni kupuję 4 litry i znika! No dobrze,
nie znika, ginie w mlecznej piance w cafe latte oraz w drinku proteinowym, ale
żeby wypijać 4 litry
w 2 dni?! Muszę ze sobą porozmawiać i to poważnie! – 1 sklep,
- i jeszcze prezent dla koleżanki Młodego z przedszkola,
która jutro obchodzi urodziny i lubi pluszaki - 4 sklep,
- i bilety na kameralny teatrzyk - bo już najwyższy czas zacząć edukację
teatralną Młodego – Kawiarnia artystyczna,
- i jeszcze sprawdzić dla koleżanki, czy w moim L. jest
tunika z oferty promocyjnej i wreszcie spieszyć się do domu, bo niedługo Młody zapomni,
jak wyglądam.
Codziennie, z chwilą porannego otwarcia oczu, z normalnej
swojej formy – nieskończoności - czas kurczy mi się do rozmiarów ziarenka ryżu,
na którym próbuję zapisać cały dzień. Staram się lepiej organizować sobie zajęcia
i nie marnować ani minuty. Wyznaczam sobie limity czasowe: od tej do tej robię
to, a od tej do tej robię co innego i trzymam się literalnie wyznaczonego
harmonogramu. Zaczęłam AKTYWNIE
korzystać z kalendarza, zarówno tego komórkowego, jak i tradycyjnego, choć do
tej pory ten ostatni stanowił tylko i wyłącznie uroczy dodatek do torebki. Nie
zwiedzam galerii handlowych, w tramwaju uczę się angielskiego, dojścia do
przystanku traktuję jak trening wytrzymałościowy (ze słuchawkami z angielskim
na uszach) i nadal nie zdążam być na tyle wcześnie w domu, by wieczorem pobawić
się z Młodym. Dokładnie tak, jak wczoraj.
Wpadłam do domu, gdy Szanowny M. wychodził z Młodym na
rękach z łazienki:
- Maaamaaaaaaaa?! – ni to zawstydzony, ni to zdziwiony
mruknął Młody.
- Cześć Kochanie – uśmiechnęłam się stojąc z siatkami w
rękach, czapką naciągnięta na oczy, w butach i kurtce, na których jeszcze
topniał śnieg.
- Cześć – odpowiedział Maluch, po chwili dodając - Tatu,
poczytasz mi bajeczkę? – i wyciągnął rękę w kierunku swojego pokoju. Muszę
przyznać, że serce mi się ścisnęło, a w oczach dość szybko stopniały zmarznięte
płatki śniegu. Odetchnęłam głęboko. Odstawiłam zakupy. Powiesiłam ubranie do
szafy. Postawiłam buty na wycieraczkę i poszłam do pokoju, z którego dobiegał
śmiech Malucha.
- Nie chcę spać! – stwierdził na mój widok Młody.
- Dobrze, możesz jeszcze przez 5 minut pooglądać książeczkę
– odpowiedziałam i już wiedziałam, że nie będzie łatwo.
- Nie chcę spać. Tatu, boję się! – kontynuował niezrażony
Maluch
- Czego się boisz? – spytał Szanowny M.
- Snu! – rezolutnie odpowiedział Młody.
- Synku – spróbowałam racjonalnego tłumaczenia, które
ostatnio sprawdza się najlepiej – Ty się nie boisz snu, jesteś po prostu bardzo
zmęczony i kombinujesz. Wiemy, bo sami to kiedyś z tatą robiliśmy.
- Tatuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!!! – rozdzierająco miauknął Maluch
– odwołując się na poziomie podprogowym do ostatniej instancji.
- Tatuś da Ci buziaki i WYJDZIE
STĄD, bo Ty musisz iść spać, żeby urosnąć – dałam sygnał Szanownemu M.
- Nie chcę urosnąć, ja malutki jestem, nie sięgam tam (tzn.
do sufitu) – westchnął Mikrob i z oczu potoczyły mu się dwie, gorące łzy.
Zostaliśmy sami. Zza ciężkiej zasłony przebijało delikatne, ciepłe światło wieczornej lampki.
- Nie chcę spać – jeszcze raz spróbował Młody ale już
bardziej dla zasady, niż z przekonania. Choć jeszcze nie zdawał sobie z tego
sprawy, to z każdą upływającą minutą, coraz bardziej zwodziło go ciało.
Bezwiednie tarł oczy piąstkami, buzia otwierała mu się w głębokich ziewnięciach
a ręce szukały poduszki.
- Nie chcę spać. Chcę balonika. Chcę pić. Chce siusiu –
koniec, to już cały asortyment. Amunicja wystrzelana. Żołnierz gotowy do
złożenia broni. Uśmiechnęłam się, próbując ułożyć Malucha na poduszce, czemu on
się dość aktywnie opierał.
- Połóż się Kochanie, a ja wyłączę lampkę żeby Ci nie przeszkadzała i
otworzę drzwi, żebyś wiedział, gdzie z tatą jesteśmy i żebyś nas słyszał –
odprawiałam ściszonym głosem wieczorne czary. Usiadłam przy łóżeczku, położyłam
rękę na głowie buntowniczo napiętego Młodego i już chciałam odtrąbić capstrzyk, kiedy Maluch zerwał się na równe nogi i wpadł mi
w ramiona.- Nie chcę spać Mamu. Nie jestem zmęczony –
wyszeptał i ziewnął mi prosto do ucha.- Tak Kochanie, nie jesteś – przytuliłam coraz bardziej wiotczejące, ciepłe ciałko – odpocznij Maluszku.
- Mamuuuu…
- Hm…
- Mamuuu…
A jednak się nie spóźniłam.
Blueme.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz